O nas

Zwierzęta nie tylko zawsze nam towarzyszyły, ale wpływały też na nasze życie. Połączyły nas konie. Krzysztof chciał się nauczyć jeździć konno od kiedy starszy o 9 lat brat (wówczas student zootechniki) przyjeżdżał na podwórko rodzinnego domu na pegeerowskiej klaczy. Na Baśkę sadzał też małego Krzysia. W dorosłym życiu Krzysztof chciał dosiąść prawdziwego wierzchowca. Ja od wielu lat udzielałam się w Akademickim Klubie Jeździeckim pełniąc różne funkcje i prowadząc lekcje jazdy konnej. Krzysztof trafił do mnie przez znajomego. Uczyłam go indywidualnie i intensywnie. Był zdolnym uczniem i kiedy opanował sztukę zagalopowania namówiłam go na wakacyjny rajd konny. Z tej wyprawy wróciliśmy jako para.

Nie bez znaczenia był dla mnie fakt akceptacji Krzysztofa przez mojego psa owczarka niemieckiego. Medor nie był agresorem, ale na mężczyzn pojawiających się w moim życiu patrzył na ogół nieżyczliwie. Tym razem sympatia była wzajemna, a z czasem nowy pan cieszył się u Medorka wielkim poważaniem. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, bo Krzysiek jest "psiarzem" (pewnie po dziadku, który trzymał w domu sforę psów). Zresztą w rodzinnym domu miał zawsze psy - wspomina nieraz długowiecznego jamnika Fagota i swojego ukochanego Finka, spoczywającego w rodzicielskim ogrodzie. Jako student przygarniał bezpańskie psy, które do czasu znalezienia nowego domu przechowywał w akademiku, za cichym przyzwoleniem portierek.

W moim dziecięcym życiu najpierw były koty, ulubione przez moją mamę. Pierwszy pies - rodowodowy bokser Moris von Hobbiton - przybył do nas, gdy miałam trzynaście lat. Był typowym przedstawicielem rasy, pełnym temperamentu i niesfornym. Bardziej jednak należał do moich rodziców, nadmiernie go rozpieszczających. Prawdziwie moim psem był Medor, towarzyszący mi w najtrudniejszych w życiu chwilach. Kiedy odchodził w 1996 roku w wieku 11 lat czułam prawdziwą rozpacz. Ogromny żal podzielał ze mną Krzysztof. Ból powoli zamieniał się w pustkę. Tęskniąc za psem najpierw myśleliśmy o owczarku niemieckim długowłosym. Przypadek sprawił, że w telewizji kablowej obejrzałam amerykański film o labradorach pracujących w ośrodku dla ociemniałych. Potem był film o labkach Marka Kotańskiego i poszukiwanie wszelkich informacji. Zafascynował nas charakter tej rasy i przypadł do gustu taki zwyczajny "psi" wygląd. W tamtym czasie hodowli labradorów było bardzo mało i mało kto wiedział, co to za rasa. Znaleźliśmy ogłoszenie wrocławskiej hodowczyni o sprzedaży trzymiesięcznego szczeniaka czarnego labradora. I tak trafiliśmy w jedno z najgorszych miejsc - do producenta szczeniąt. Byłam gotowa od razu zabrać pieska, Krzysztof jednak przytomnie mnie powstrzymał. Od tamtej pory bardzo gorąco sprzeciwiamy się nabijaniu kabzy nieuczciwym hodowcom i producentom szczeniąt.

Posługując się katalogami z wystaw zwróciliśmy uwagę na hodowlę z Krywaldowej Koliby. I tak pewnego niedzielnego popołudnia mój Krzysio zawiózł mnie w okolice Jeziora Sławskiego, gdzie wówczas mieszkali Państwo Krystyna i Waldemar Marmajewscy. Prawdziwa hodowla, gdzie psy są traktowane jak członkowie rodziny sprawiła na nas ogromne wrażenie. Ujęli nas mili i otwarci gospodarze. Szczęśliwie Nedusia była ciężarna i Pani Krystyna obiecała, że jeśli urodzi się więcej niż 6 już zamówionych szczeniąt, będziemy mogli kupić u nich pieska. Urodziło się 9! Zanim odebraliśmy naszego wymarzonego labradorka zdążyliśmy się zaprzyjaźnić z hodowcami. Mogliśmy wybrać jednego z dwóch czarnuszków i nawet nadać mu imię. I tak przybył do nas Ofir Bard z Krywaldowej Koliby, urodzony 11 marca 1997 roku. Ofir - od nazwy mitycznej krainy skarbów króla Salomona.

Nigdy wcześniej nie myśleliśmy o wystawach, czy hodowaniu psów. Prędzej myślałam o własnej klaczy i źrebięciu od niej. Ofir zmienił wszystko. Po pierwszej wystawie (pomijając klasę szczeniąt) w Opolu i wywalczonym zwycięstwie młodzieży zorientowaliśmy się jaki mamy "skarb". Potem było wiele sukcesów i zwycięstw - championat młodzieżowy i dorosły. A na co dzień szukanie we Wrocławiu i okolicach miejsca do pływania i biegania dla naszego pieska. Szkolenie go na kursie. No i coraz bardziej gorączkowe poszukiwania miejsca do życia poza miastem - pod kątem psa - żeby była przestrzeń, blisko woda i lasy. To Ofir sprawił, że uparliśmy się na Borową i przez dwa lata szukaliśmy tu działki budowlanej. Kiedy pożegnałam Medora przysięgłam sobie, że już nigdy nie będę miała tylko jednego psa. Ale to Krzysztof zdecydował o przybyciu Inari do naszej rodziny. Ofirek podrósł, a u Państwa Marmajewskich 30 stycznia 2000 r. urodził się kolejny miot i jedna biszkoptowa panienka uwiodła Krzysia. Dostała imię Inari od nazwy najpiękniejszego jeziora w Skandynawii. Urodę naszej panny doceniali sędziowie i w krótkim czasie uzyskała championat.

Inari zamieszkała z nami jeszcze w blokowym mieszkanku. W sierpniu 2002 r. przenieśliśmy do własnego domu na 31 arowej działce. Mogliśmy pomyśleć o szczeniętach. I tak narodziła się nasza hodowla z Borowskich Stawów. Do rodziny dołączyły: Noria z pierwszego miotu i Tysia (rodowodowo Omega) z drugiego miotu.

Hodowaniem psów nie zarabiamy na życie. Krzysztof jest przedstawicielem handlowym znanej firmy oświetleniowej. Ja pracuję w gazecie i między innymi prowadzę rubrykę o zwierzętach zaginionych oraz potrzebujących pomocy. Okazjonalnie piszę o psach.

Szczenięta mamy raz w roku. Hodowla jest naszym hobby, ale traktujemy ją serio. Oprócz nas zaangażowana jest cała rodzina. Na co dzień pomaga moja już studiująca córka Kasia. Moja druga córka Agata (ma już własną rodzinę) przyjeżdża specjalnie do porodów. Do pomocy w odchowywaniu szczeniąt przyjeżdżała aż ze Szczecina moja mama, która z drugiego miotu wzięła sobie biszkoptową suczkę Orisę. Natalia, córka Krzysztofa ma od nas Ibara - psa z pierwszego miotu. Kochamy nasze psy i dobro każdego szczenięcia leży nam bardzo na sercu. Zależy nam na potomstwie zdrowym, o cechach charakteru właściwych dla rasy, o typowym wyglądzie.

Początek hodowli dały udane dzieci Inari i Ofira. Dla Norii szukaliśmy starannie kandydata i wybraliśmy Interchampiona i Championa Polski Nzoro Leminiscatus z hodowli pani Krystyny Habryń. Wszystkie psy mieszkają z nami w domu. Zarówno dorosłe jak i maluchy karmimy renomowaną karmą angielską Gilpą. Mamy stałą opiekę weterynaryjną w osobach Pani Joanny Podgórskiej i Pana Tomasza Ruśkiewicza. Przeżywamy każdą ciążę naszych suczek i każdy poród. Choć odchowanie szczeniąt to trudny czas, wypełniony pracą, troską o ich zdrowie, o znalezienie odpowiednich właścicieli, to bardzo to lubimy. Staramy się utrzymywać kontakty ze wszystkimi właścicielami naszych piesków. Z wieloma z nich jesteśmy zaprzyjaźnieni.

Serdecznie zapraszamy do naszej hodowli wszystkich zainteresowanych wspaniałą rasą labrador retriever.

Małgorzata i Krzysztof Gostyńscy